Archiwa miesięczne: Wrzesień 2014

4 zamienniki kawy które dają energię

http://grzegorzolifirowicz.pl/4-zamienniki-kawy-ktore-daja-energie/

Wstajesz rano – kawa. Drugie śniadanie – kawa. W pracy w połowie – kawa, no bo ile można. Do obiadu – kawa. Spotkanie z przyjaciółmi – dzisiaj nie przy piwie, więc kawa. Na kolację też jedna, bo masz jeszcze trochę roboty na wieczór. Znajome? Dla mnie tak. Jakiś czas temu zauważyłem, że ciągłe picie kawy zmieniło się w ciągłe picie lury i czarnego potu, a z ceremonii radowania się smakiem, zapachem i pianką stało się orgią kofeiny. Czas na zmiany! Jeśli interesują Was sposoby na pozyskanie energii do życia w inny sposób, niż galony czarnego napoju, to zapraszam do czytania. (…)

1. PIEPRZ CAYENNE!

Sposób pierwszy, to poranna dawka na przebudzenie. Co ciekawe, metoda przyszła do mnie kiedyś na skrzynkę spamową, w jakimś zapomnianym już newsletterze. O co chodzi? Otóż po przebudzeniu, na czczo, z zalepionymi oczami, udajemy się do kuchni. Bierzemy szklankę w dłoń i lejemy do niej letnią wodę. Następnie, do tej wody wyciskamy cytrynę. Ilość soku w zależności od upodobań. Na koniec, najważniejsza sprawa, dodajemy szczyptę pieprzu cayenne (albo i dwie dla mocniejszych doznań). Mieszamy. Pieprz nie jest z tych co się utrzymują na wodzie, więc łatwo zrobi nam się z tego czerwonawy roztwór, który należy wypić. Tyle! Trochę jest ostro na początku, ale da się przywyknąć. A jakie profity?

Po pierwsze, generalnie ostre żarcie i ostre przyprawy przyspieszają metabolizm. Sam po sobie zauważyłem, że kilka dni kuracji cayenne i szybciej trawię śniadania, obiady itp. Może się to przydać, gdy ktoś chce popracować nad zrzuceniem paru wałków tłuszczu. Po drugie, z tego co się dowiedziałem, to pieprz cayenne nie tylko reguluje trawienie, ale też poprawia poziom cukru w organizmie oraz ciśnienie krwi. No i w końcu, cała ta receptura ma właściwości pobudzające, do czego przyczynia się też sok z cytryny. Polecam!

2. WODA I GUMA

Drugi zamiennik, to w zasadzie dwa elementy jednocześnie. Woda, bo ochładza, nawadnia (jakbyście nie wiedzieli, że woda nawadnia, to mówię ;P), reguluje ciśnienie, krążenie, etc. O korzyściach z picia wody pewnie słyszał każdy, ale nie wszyscy w praktyce wiedzą, że popijanie wody, np. podczas pracy umysłowej, zwiększa również koncentrację. Podobnie zresztą, jak żucie gumy. Niespodzianka polega na tym, że rytmiczne żucie gumy reguluje pracę serca (a to kwestia właśnie tego rytmu), a także powoduje wydzielanie większej ilości śliny, a w konsekwencji produkcję insuliny, która wpływa na pamięć.

3. POWER NAP

Czyli drzemka energetyczna. Najlepiej 10minutowa, ale każdy musi znaleźć tutaj swój model drzemania. Jak zrobić power napa? Cóż, po prostu trzeba się położyć. Najlepiej wygodnie, prosto na plecach. I leżeć. Nie ruszajcie się. Odpoczywajcie. Nastawcie sobie minutnik na dziesięć minut i… tyle!. Po chwili, powinny się Wam przed oczami pojawić różne marzenia senne, tzw. hipnagogi. Jesteśmy na dobrej drodze. Może Was też zacząć swędzieć ciało, to też dobrze. Mózg sprawdza, czy już śpicie, czy jeszcze nie. Generalnie, odradzam się drapać, bo trochę zaburza to cały proces. Jeśli wszystko zostało dobrze ustawione, to w tym momencie powinien zadzwonić budzik oznajmiając 10minut. Koniec!

Cała sztuczka polega na tym, by wybudzić się tuż przed zapadnięciem w sen. Czyli doprowadzić się do takiej fazy przejściowej, pomiędzy snem, a jawą. Jeżeli obudzimy się w tym momencie, to nie tylko odejdzie nam zmęczenie, ale i zwiększy się koncentracja i poprawi nastrój. Jeśli jednak dołożymy do tego wypitą tuż przed drzemką kawę (wiem, że miało nie być o kawie, ale cóż), to zwiększymy tylko efekt power napa. No i voila! Mamy znany sposób zawodowych kierowców długodystansowych na utrzymanie uwagi :)

4. PRZERWA ZE ZMIANĄ

Ostatni punkt jest niemal oczywisty, ale często pomijany. W skrócie chodzi o to, że jeśli w pracy siedzimy cały dzień przed kompem i czujemy, że dopada nas zmęczenie, to jako przerwę powinniśmy sobie zrobić krótki spacer,ruszyć się jakoś, porozciągać strechingowo, czy zrobić kilka pompek – wszystko jedno. Chodzi o taką przerwę, która będzie zmianą w stosunku do tego co robimy. Pracujesz umysłowo – to się poruszaj! I odwrotnie, jeśli pracujemy fizycznie, lepiej odpocząć przez zluzowanie mięśni i przeczytanie artykułu, rozwiązanie krzyżówki, czy obejrzenie jakichś Trudnych Spraw, czy coś. Chociaż może to ostatnie to niekoniecznie. Może zamiast tego, lepiej poczytać jakiegoś ciekawego bloga. O!

I to tyle. Mam nadzieję, że przynajmniej jeden z powyższych sposobów okaże się skuteczny. Wkrótce czeka nas tutaj dużo różnorodnych działań, więc zachęcam do obserwowania i regularnego zaglądania.

Dzięki!

http://grzegorzolifirowicz.pl/4-zamienniki-kawy-ktore-daja-energie/

Jestem zdezorientowany, czy ktoś może mi pomóc?

Jestem zdezorientowany. Kilka tygodni temu powiedziano społeczeństwu na Zachodzie, że zajmowanie budynków rządowych na Ukrainie było bardzo pozytywne. Ci ludzie, jak powiedzieli nam nasi przywódcy polityczni i elitarni komentatorzy medialni, byli „prodemokratycznymi demonstrantami”.

Rząd USA ostrzegał władze Ukrainy przed stosowaniem siły wobec tych „prodemokratycznych demonstrantów„, nawet jeśli, zgodnie z materiałami, które widzieliśmy, niektórzy z nich byli neonazistami, którzy rzucali koktajlami Mołotowa i innymi rzeczami w policję, rozbijali pomniki i podpalali budynki.

Teraz, zaledwie kilka tygodni później, powiedziano nam, że ludzie zajmujący budynki rządowe na Ukrainie nie są „prodemokratycznymi demonstrantami” ale ” terrorystami” lub „bojówkarzami„.

Dlaczego okupacja budynków rządowych na Ukrainie była bardzo dobrą rzeczą w styczniu, ale jest niedopuszczalna w kwietniu? Dlaczego użycie siły przez władze wobec protestujących było całkowicie nie do przyjęcia w styczniu, a jest do przyjęcia teraz? Powtarzam: jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

Manifestacja działaczy prorosyjskich przed budynkiem tajnych służb we wschodnioukraińskim mieście Ługańsk, 14 kwietnia, 2014. (AFP Photo / Dimitar Dilkoff)

Zimą antyrządowych demonstrantów na Ukrainie odwiedziło wielu prominentnych polityków zachodnich, w tym amerykański senator John McCain i Victoria Nuland z Departamentu Stanu USA, która rozdawała im ciasteczka. Ale w ostatnich tygodniach odbyły się też bardzo duże antyrządowe protesty w wielu krajach Europy Zachodniej, które nie otrzymały takiego wsparcia, ani od takich osobistości, ani od elitarnych zachodnich komentatorów medialnych. Manifestanci nie otrzymali też darmowych ciasteczek od urzędników z Departamentu Stanu USA.

Z pewnością, gdyby wszyscy oni byli tak bardzo zainteresowani antyrządowymi protestami ulicznymi w Europie i traktowali je jak najprawdziwszą formę „demokracji„, to McCain i Nuland wyraziliby również solidarność z protestującymi na ulicach Madrytu, Rzymu, Aten i Paryża? Jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

Tysiące ludzi gromadzą się przed barierą blokującą ulicę prowadzącą do parlamentu Hiszpanii (Kortezy) podczas demonstracji antyrządowych w Madrycie (AFP PHOTO / Javier Soriano)

Kilka tygodni temu widziałem wywiad z Sekretarzem Stanu USA Johnem Kerry, który powiedział:Nie można po prostu najechać innego kraju na podstawie fałszywych pretekstów, by dochodzić swoich interesów.” Ale chyba sobie przypominam, że USA zrobiło to więcej niżjeden razw ciągu ostatnich 20lat.

Czy błędnie przypominam sobie twierdzenia o tym, że Irak posiada broń masowego rażenia? Czy śniłem w 2002 roku i na początku 2003, kiedy to politycy i eksperci neokonserwatystów co dzień pojawiali się w telewizji, by powiedzieć nam, plebsowi, że musimy iść na wojnę z Irakiem z powodu zagrożenia stwarzanego przez śmiercionośny arsenał Saddama? Dlaczegóż to demokratyczne głosowanie na Krymie w sprawie ponownego połączenia z Rosją, uznano za gorsze niż brutalną, morderczą inwazję na Irak – inwazję, która doprowadziła do śmierci 1 miliona ludzi? Jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

AFP Photo / Pool / Mario Tama

Wielu bardzo poważnie wyglądających zachodnich polityków i „ekspertów” w mediach powiedziało nam również, że referendum na Krymie nie było ważne, ponieważ odbyło się pod „okupacją wojskową„. Ale właśnie obserwowałem relacje z wyborów w Afganistanie, które odbyły się w pod militarną okupacją, a które zostały okrzyknięte przez czołowe zachodnie postaci, takie jak szef NATO Anders Fogh Rasmussen, „historycznym momentem dla Afganistanu” i wielkim sukcesem „demokracji„. Dlaczego więc krymskie głosowanie odrzucono, a świętowano głosowanie w Afganistanie? Jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

Afgański policjant pilnuje wyborców w kolejce do głosowania pod miejscowym lokalem wyborczym w Ghazni w dniu 5 kwietnia 2014 roku. (AFP PHOTO / Rahmatullah Alizadah)

Syria też jest dość kłopotliwa. Mówiono i mówi się nam, że radykalne islamskie grupy terrorystyczne stanowią największe zagrożenie dla naszego pokoju, bezpieczeństwa i naszego „sposobu życia” na Zachodzie. Że Al-Kaida i inne takie grupy powinny być zniszczone: że musimy prowadzić przeciwko nim bezwzględną „wojnę z terroryzmem„. Jednak w Syrii nasi przywódcy stoją po stronie tych radykalnych grup w wojnie przeciwko świeckiej władzy, która szanuje prawa mniejszości religijnych, w tym chrześcijan.

Kiedy bomby Al-Kaidy lub ich sojuszników wybuchają w Syrii i giną niewinni ludzie, nie słychać słów potępienia ze strony naszych przywódców: ich potępienie dotyczy jedynie świeckiego rządu syryjskiego, który walczy z radykalnymi islamistami i który nasi przywódcy oraz elitarni komentatorzy mediów chcą ze wszystkich sił doprowadzić do upadku. Jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

AFP Photo / Amr Radwan Al-Homsi

Są jeszcze prawa homoseksualistów. Powiedziano nam, że Rosja jest bardzo złym i zacofanym krajem, ponieważ uchwaliła ustawę przeciwko promowaniu homoseksualizmu wśród nieletnich. Jednak nasi przywódcy, którzy z powodu tej ustawy zbojkotowali zimowe igrzyska olimpijskie w Soczi, odwiedzają państwa Zatoki Perskiej, w których homoseksualiści mogą być więzieni lub nawet skazani na karę śmierci, i ściskają serdecznie tamtejszych władców, nawet nie wspominając o kwestii praw gejów.

Z pewnością więzienie lub kara śmierci dla gejów są znacznie gorsze niż prawo, które zakazuje promocji homoseksualizmu wśród nieletnich. Dlaczego więc nasi przywódcy, jeśli są naprawdę zatroskani prawami gejów, atakują Rosję, a nie kraje, które skazują homoseksualistów na więzienie lub karę śmierci? Jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

Prezydent USA Barack Obama ściska dłoń króla Abdullaha bin Abdulaziz Al Sauda z Arabii Saudyjskiej (AFP PHOTO / Saul Loeb)

Powiedziano nam w wielu artykułach prasowych, że węgierska ultra-nacjonalistyczna partia Jobbik jest bardzo zła, a wzrost jej poparcia jest przyczyną wielkiego niepokoju, mimo że ugrupowanie to nie jest i raczej nie znajdzie się w rządzie. Jednak neonaziści i ultra-nacjonaliści zajmują stanowiska w nowym rządzie Ukrainy, któremu nasi przywódcy na Zachodzie entuzjastycznie udzielają wsparcia. Neonaziści i skrajnie prawicowe ugrupowania odegrały też kluczową rolę w obaleniu demokratycznie wybranego rządu Ukrainy w lutym, podczas „rewolucji” dopingowanej przez Zachód. Dlaczego więc ultra-nacjonaliści i grupy skrajnej prawicy są niedopuszczalne na Węgrzech a są więcej niż akceptowane na Ukrainie? Jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

Przewodniczący skrajnie prawicowej partii parlamentarnej Jobbik, Gabor Vona (w środku) podczas wystąpienia po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych w Centrum Kongresowym w Budapeszcie w dniu 6 kwietnia 2014 roku. (AFP PHOTO / Peter Kohalmi)

Powiedziano nam, że Rosja jest agresywną, imperialistyczną potęga i że troski NATO dotyczą przeciwdziałaniu rosyjskiemu „zagrożeniu„. Jednak, kiedy któregoś dnia przyglądałem się mapie, widziałem wiele państw bliskich i graniczących z Rosją, które weszły w skład NATO, militarnego sojuszu pod przewodnictwem USA,którego członkowie zaatakowali i zbombardowali wiele krajów w ciągu ostatnich 15 lat. Natomiast, nie dostrzegłem żadnych państw położonych blisko Ameryki, które byłyby częścią rosyjskiego sojuszu militarnego, ani rosyjskich baz wojskowych lub pocisków znajdujących się w obcych krajach graniczących lub położonych blisko USA. Jednak to Rosja, jak nam powiedziano, jest „agresywna”. Jestem zdezorientowany. Czy ktoś może mi pomóc?

Neil Clark jest dziennikarzem, pisarzem i nadawcą medialnym. Jego wielokrotnie nagradzany blog można znaleźć na http://www.neilclark66.blogspot.com

Tłumaczenie: PRACowniA
Artykuł na SOTT.net: Occupation of Government building was a sign of democracy in January but a sign of terrorism in April! I’m confused, can anyone help me?

 

 

 

PRACowniA

Neil Clark
rt.com
15 kwietnia 2014 10:06

Antyrządowy protestant powiewa flagą przed zajętym budynkiem służby bezpieczeństwa SBU w Ługańsku, 14 kwietnia, 2014. (Reuters / Shamil Zhumatov)

Jestem zdezorientowany. Kilka tygodni temu powiedziano społeczeństwu na Zachodzie, że zajmowanie budynków rządowych na Ukrainie było bardzo pozytywne. Ci ludzie, jak powiedzieli nam nasi przywódcy polityczni i elitarni komentatorzy medialni, byli „prodemokratycznymi demonstrantami”.

Rząd USA ostrzegał władze Ukrainy przed stosowaniem siły wobec tych „prodemokratycznych demonstrantów„, nawet jeśli, zgodnie z materiałami, które widzieliśmy, niektórzy z nich byli neonazistami, którzy rzucali koktajlami Mołotowa i innymi rzeczami w policję, rozbijali pomniki i podpalali budynki.

Teraz, zaledwie kilka tygodni później, powiedziano nam, że ludzie zajmujący budynki rządowe na Ukrainie nie są „prodemokratycznymi demonstrantami” ale ” terrorystami” lub „bojówkarzami„.

Dlaczego okupacja budynków rządowych na Ukrainie była bardzo dobrą rzeczą w styczniu, ale jest niedopuszczalna w kwietniu? Dlaczego użycie siły przez władze wobec protestujących było…

View original post 979 słów więcej

Jeszcze Polska nie zginęła

Kto z nas nie zna słów “Jeszcze Polska nie zginęła”? Chyba każdy, może czytelnikom zza granicy wyjaśnię, że to pierwsze słowa polskiego hymnu państwowego… Ale czy wiedzieliście, że z Polski Mazurek Dąbrowskiego wyemigrował jak i dużo innych naszych elementów kulturowych i zagnieździł się na stałe w innych krajach?

Otóż nasz hymn powstał w 1797 roku czyli 25 lat po rozbiorze z 1772 roku i 2 lata po totalnym (Rzeczpospolita zniknęła z map) w 1795 roku, we Włoszech. Błyskawicznie stał się popularny wśród Polaków w całej Europie oraz wśród narodów solidaryzujących się z Polską. Przetłumaczono go szybko i śpiewano w 17 językach. Podczas powstań 1830 i 1863 był już w zasadzie traktowany jako hymn i śpiewany na terenie całej Rzeczpospolitej w różnych rzeczpospolitańskich językach. Z dedykacją dla rządu litewskiego oraz internetowych propagatorów nienawiści polsko-litewskiej, oto co śpiewano na ulicach Kłajpedy czy Kowna w 1830 roku:

“Jeszcze Polska nie zginęła, gdy Żmudzini żyją
I Żmudź walkę rozpoczyna, gdy się w Polsce biją.
Polacy z Rusią, ze Żmudzią i Litwą
Wywalczą swobody taką świętą bitwą”.

W 1833 Chorwaci śpiewają: “Još Hrvatska ni propala” (Jeszcze Chorwacja nie umarła)

W 1834 roku przebudzający się naród słowacki przyjął polską pieśń jako swoją i zmienił słowa na: “Hej, Slováci, ešte naša slovenská reč žije” (Hej Słowacy, jeszcze nasze słowackie narzecze / język żyje).

W 1845 roku Łużyczanie (Serbowie z Niemiec) śpiewają już “Hišće Serbstwo njezhubjene” (Jeszcze Łużyce nie zgubione / nie zginęły)

W 1848 roku, kiedy u niemieckich zaborców wybuchła tzw. Wiosna Ludów, ludzie śpiewali naszą pieśń jako swoją (głównie Berlin, Wiedeń czy Praga). W tym samym roku zniewolone narody słowiańskie postanowiły się stowarzyszyć i Pierwszy Kongres Wszechsłowiański w Pradze wybrał polską pieśń jako hymn wszystkich Słowian, którym jest do tej pory! Ciekawe jest, że nigdy o tym, nikt nam w szkole nie powie, bo po co.

W 1863 Ukraińcy śpiewają “Ще не вмерла Україна” (Jeszcze nie umarła Ukraina), ale do innej melodii i z tego, co wiem, to ten hymn mają do dzisiaj, ale pewien tego nie jestem.

W 1864 roku (po upadku Powstania Listopadowego), Ryszard Wagner (Antysemicki Żydoniemiec z Lipska) skomponował uwerturę “Polonia”, gdzie wykorzystał motywy z polskiego hymnu. Kiedy Niemcy zabronili grać hymnu 80 lat później podczas IIWŚ, Polacy grali tę uwerturę, bo ciężko było Niemcom zabronić grania niemieckiej muzyki :). Dla chętnych posłuchania https://www.youtube.com/watch?v=ttfH1pNWuis (polski motyw słychać najwyraźniej od 4:15).

W 1878 roku Naftali Herc Imber ze Złoczowa w Galicji pisze wiersz Tikwatenu (Nasza nadzieja), który wraz z powstaniem Izraela w 1948 stał się jego nieoficjalnym hymnem, a w 2004 roku Kneset uznał ten sam wiersz, nazwany teraz Hatikva (Nadzieja) jako oficjalny hymn Izraela. Pierwsze słowa refrenu brzmią “Nadzieja nasza nie zginie”.

Więcej na ten temat tutaj:

https://www.youtube.com/watch?v=IVVSYMxH6LY#t=952

W 1927 roku rząd Rzeczpospolitej Polskiej oficjalnie ustanawia nasz hymn narodowy. W 1939 roku kiedy Słowacja uzyskuje “niepodległość” od Czechosłowacji, jako marionetkowy rząd Rzeszy po inkorporacji Czech i Moraw, wybiera Polski hymn na swój własny! Troszkę to ironia losu (i pewnie nie przypadek), że w 1939 roku, ta sama melodia, która została zabroniona w jednym kraju, stała oficjalnym hymnem sąsiedniego kraju.

W 1945 roku Jugosławia przyjmuje polski hymn za swój. A po niej w spadku otrzymuje go Serbia z Czarnogórą. I finalnie dopiero rozpad Serbii i Czarnogóry spowodował, że teraz polski hymn jest już “tylko polskim” hymnem narodowym. Z jednej strony szkoda, a z drugiej przynajmniej nie mamy konsternacji na meczach, czyj hymn jest grany :).

Nie wierzycie, że takie coś mogło mieć miejsce? Oto przykład (a nie jest jedyny):

https://www.youtube.com/watch?v=cZ1SUCpekyM

A tu w wersji folk/pop, po serbsku:

https://www.youtube.com/watch?v=47U6GbYPsho

Jako dodatkową ciekawostkę podam, że podczas zjazdów wszechsłowiańskich, w czasie zaborów ustalono, że po ewentualnej wojnie między zaborcami (a taką okazała się pierwsza wojna światowa) do Rzeczpospolitej, w której już były (choć pod zaborem): Polska, Litwa z Białorusią i Ruś (Ukraina), miały zostać dołączone również Czechy, Morawy, i Słowacja, która miała stać się państwem w pełni federacyjnym. Do federacji zaproszone były też przez Polskę Węgry (niesłowiański język), ale Czesi, Morawianie i Słowacy bardzo to oprotestowali, bo dla nich Węgry były takim samym okupantem jak Austria czy Prusy, a nie sojusznikiem jak dla Polski. Niestety, mimo że dla wszystkich było praktycznie oczywiste, że po wojnie Rzeczpospolita się odrodzi, to do 1918 roku się trochę pozmieniało i tak:

  • Litwa, która uzyskała niepodległość pół roku przed Polską (marzec 1918) nie była pewna tej federacji, bo w listopadzie 1918 Litwa granice miała już względnie ustalone, a do Polski w tym czasie w zasadzie należała tylko Warszawa i chyba Kraków. Polska w tym (lub okolicznym) czasie prowadziła wojnę lub parawojnę z Niemcami (Powstanie Wielkopolskie, Pomorze), Rosją (Wojna polsko-bolszewicka), Czechosłowacją (Zaolzie), Łotwą (później oddalismy im Dźwinów w imię pokoju) oraz Ukrainą (ZURL), czyli ze wszystkimi poza Rumunią, z którą później wspólnie zaatakowaliśmy Ukraińców. I tak polska armia wracając z wojny polsko-bolszewickiej postanowiła nie czekać na decyzję Litwy i sfingowała “bunt Żeligowskiego” i zbrojnie zajęła Wilno, które później jako Litwa Środkowa (z Rotą jako hymnem) przyłączyła się do Polski. W tej sytuacji ciężko było oczekiwać wejścia Litwinów do federacji.
  • Beneszowi się coś w głowie nakićkało i wymyślił czeski nacjonalizm… Uznał, że to jednak Czechy mają panować nad światem. To zabiło ideę federacji na południu, a rok później armia czechosłowacka, wykorzystując to, że trwała wojna polsko-bolszewicka zajęła teren, który dziś nazywamy Zaolziem. Teraz mam nadzieję już jest jasne, dlaczego Ewa Farna śpiewa po czesku, choć jest Polką, bo pochodzi właśnie z Trzyńca na zajętym Zaolziu.
  • Polska armia pomimo obiecania Ukraińcom państwa w zamian za pomoc w walkach z ZSRR później dogadała się z ZSRR i podzieliła Ukrainę między siebie, więc o Rusi w Rzeczpospolitej można już było zapomnieć. Tragicznym w skutkach odwetem za to, był na przykład Wołyń i UPA.

Podsumowując, miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze i federację szlag trafił. Próbował to jeszcze odkręcać Piłsudski, ale Dmowski robił dokładnie na odwrót (skąd my to znamy?), bo bał się dezintegracji wewnętrznej państwa. Czyli tak źle i tak nie dobrze. I po 20 latach wszystkie państwa, które miały wejść w skład federacji straciły niepodległość. Teraz możliwe, że przegapiamy kolejną taką szansę. Bo gdyby Ukraina w 1991 roku zaproponowała federację z Polską, to Rosja raczej nie odważyłaby się zaatakować największego państwa w Europie poza nią samą (100 mln mieszkańców, milion km kwadratowych, dwa morza i broń jądrowa). Ale ta szansa już uciekła i jakiś czas nie wróci.

Linia Dmowskiego

O ile teraz granica wschodnia na powyższej mapie wydaje nam się nieosiągalna, to należy pamiętać 4 rzeczy:

  1. Jeszcze 2 lata wcześniej Polska była 3-4 razy mniejsza (obejmowała w zasadzie tylko Mazowsze i Małopolskę)
  2. Wschodnia granica na tej mapie, to linia 2. rozbioru! Czyli ziemie całego 1 i 2 rozbioru nadal byłyby w Rosji
  3. To my wygraliśmy właśnie wojnę z Rosją (w 1920 roku) i teoretycznie mogliśmy dyktować warunki
  4. Związek Radziecki powstał w 1919 roku (rok wcześniej), więc nie był na tyle silny, by się postawić

Polska 1920

Mapa przedstawia Polskę już po wojnie polsko-bolszewiciej, ale jeszcze przed buntem Żeligowskiego (Litwa się zastanawia nad federacją). Na wschodzie nie dogadano wszystkich granic do końca, choć ostateczna linia też jest widoczna.

Federacja Międzymorska ABC

Mapa przedstawia najbardziej chyba ambitną wersję Międzymorza ABC (Adriatycko-Bałtycko-Czarnomorskiego), które z jednej strony nigdy nie powstało, a z drugiej chyba jako jedyny twór mogło się przeciwstawić Niemiecko-Radzieckiej agresji na Europę Środkową 20 lat później.

Pomysł Międzymorza przypisuje się Józefowi Piłsudskiemu, choć zapewne nie był On jedyny, który miewał podobne pomysły. Paradoksalnie największym fanem Piłsudskiego w Europie był… Adolf Hitler, który miał go za geniusza i taktycznego boga. Kiedy dowiedział się, że Piłsudski zmarł, ogłosił w Rzeszy żałobę narodowę oraz wyprawił mu… drugi pogrzeb w Berlinie! Należy również wiedzieć, że pogrzeb Piłsudskiego w Polsce był największym pogrzebem w historii Polski (stan na 2014 rok).

Hitler na pogrzebie Józefa Piłsudskiego w Berlinie

W Niemczech wiadomość o śmierci Marszałka Piłsudskiego, która dotarła do Berlina jeszcze przed północą 12 maja 1935, wywarła wielkie wrażenie. Do polskiej ambasady zaczęły napływać kondolencje od władz niemieckich. Informacje na pierwszych stronach podały gazety (m.in Völkischer Beobachter w którym napisano m.in: “Nowe Niemcy Pochylą swe flagi i sztandary przed trumną tego wielkiego męża stanu, który pierwszy miał odwagę otwartego i pełnego zaufania porozumienia z narodowo-socjalistyczną Rzeszą”). Niemieckie Biuro informacyjne podało, iż wiadomość ta do głębi poruszyła niemieckie społeczeństwo które czuje się szczególnie bliskie polskiemu społeczeństwu zwłaszcza, że samo straciło w 1934 swojego przywódcę – marszałka Hindenburga, Prezydenta Rzeszy.
Po śmierci Marszałka Piłsudskiego Kanclerz Adolf Hitler ogłosił w Niemczech żałobę narodową i wysłał telegram z kondolencjami do prezydenta i rządu RP. Pisał w nim: „Głęboko poruszony wiadomością o zgonie Marszałka Piłsudskiego wyrażam Waszej Ekscelencji i rządowi polskiemu najszczersze wyrazy współczucia moje i rządu Rzeszy. Polska traci w powołanym do wieczności Marszałku twórcę swego nowego państwa i swego najwierniejszego Syna. Wraz z narodem polskim również naród niemiecki obchodzi żałobę z powodu śmierci tego wielkiego Patrioty, który przez swą pełną zrozumienia współpracę z Niemcami oddał nie tylko wielką usługę naszym krajom, ale przyczynił się ponadto w sposób jak najbardziej wartościowy do uspokojenia Europy.” Do żony Piłsudskiego, Aleksandry Piłsudskiej, Hitler napisał: “Smutna wiadomość o zgonie Pani małżonka, jego ekscelencji Marszałka Piłsudskiego, dotknęła mnie bardzo boleśnie. Wielce szanowna, czcigodna Pani oraz Jej Rodzina zechce przyjąć wyrazy mojego głębokiego współczucia. Postać Zmarłego zachowam w swojej wdzięcznej pamięci.”

Hitler uczestniczył również we mszy świętej na cześć Marszałka, jaką odprawiono 18 maja 1935 r. w Katedrze św. Jadwigi w Berlinie przy symbolicznej trumnie Józefa Piłsudskiego. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele III Rzeszy m.in. Joseph Goebbels, Konstantin von Neurath oraz wysocy przedstawiciele NSDAP i Wehrmachtu, a także nuncjusz apostolski w Niemczech Cesare Orsenigo. Po nabożeństwie dwie kompanie Wehrmachtu oddały honory wojskowe.

Po zdobyciu przez wojska niemieckie Krakowa 6 września 1939 r., na rozkaz Hitlera niemiecki dowódca gen. Werner Kienitz udał się na Wawel i złożył wieniec u grobu marszałka Piłsudskiego w krypcie pod wieżą Srebrnych Dzwonów zaś przed kryptą została wystawiona niemiecka warta honorowa.

Możliwe, że gdyby Piłsudski żył, to do drugiej wojny światowej by nie doszło, lub doszłoby o wiele później. Niemcy chcieli się z Polską wielokrotnie układać, jednak Polska wszystkie te propozycje definitywnie odrzucała. W końcu Niemcy dogadali się z Rosją, a resztę już znamy. Jednak temu zagadnieniu poświęcę oddzielny artykuł.

Niewątpliwą pamiątką po Rzeczpospolitańskiej federacji jest heraldyka.

Mało kto wie, że Czechosłowacja, mimo że w końcu nie przystąpiła do Federacji, to do 1919 roku używała takiej samej jak Polska flagi! A Czechy (jako państwo składowe Czechosłowacji) używało takiej samej flagi do 1992 roku! Jednak po uzyskaniu niepodległości w 1993, przejęły flagę Czechosłowacji, której używają do dziś.

Wracając jeszcze do Józefa Piłsudskiego, warto wspomnieć, że miał brata… może posiadanie brata nie było czymś nadzwyczajnym, ale okazuje się, że ten brat (podobno się nie lubili), też czymś zasłynął. Otóż, za próbę zamachu na cara został zesłany na Sybir na 15 lat ciężkich robót. Po 10 latach zamieniono mu obóz na zakaz opuszczania dalekiego wschodu. Zajął się badaniami lokalnych ludów np. Ajnów, Gilaków, Oroków i Mangunów.

W 1903 wraz z innym zesłańcem, pisarzem Wacławem Sieroszewskim, udał się na badania kultury Ajnów na wyspie Hokkaido. Jednym z efektów jego pracy są unikatowe nagrania dźwiękowe zarejestrowane na 100 wałkach woskowych. Obecnie można je oglądać w Centrum Kultury i Techniki “Manggha” w Krakowie. Na początku lat 80. XX w. wałki te zostały wypożyczone z Polski przez Japończyków, a firma SONY skonstruowała specjalny laserowy odpowiednik urządzenia do ich odczytu (fonografu Edisona), dzięki któremu udało się po wielu latach znów usłyszeć zapisane na nich dźwięki. Są to jedyne znane nagrania języka Ajnów.

Jego dorobkiem jest stworzenie słowników, w których przetłumaczył ponad 10 tys. słów z języka ainu, 6 tys. z języka gilackiego oraz 2 tys. z języka orockiego i języka Mangunów, oraz bogate opisy ich kultury i obyczajów, w tym także kultury muzycznej, spisał wiele podań i legend tych kultur oraz wykonał ok. 300 fotografii, na których utrwalał głównie typy mieszkających tam ludzi. Utrwalił fonograficznie pieśni i mowę Ajnów, w swej pracy posługiwał się też kamerą filmową. Spuścizna rękopiśmienna i fotograficzna Bronisława Piłsudskiego znajduje się w Zbiorach Specjalnych Biblioteki Naukowej PAU i PAN w Krakowie.

Oczywiście nie dziwi nikogo fakt, że polska Wikipedia nie wspomni nawet o tym, że Bronisław Piłsudski, ma w Japonii… POMNIK!

Bronisław Piłsudski

Oficjalne źródła twierdzą, że najprawdpodobniej popełnił samobójstwo w Paryżu skacząc do Sekwany w maju 1918 roku (pół roku przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości). Dodatkową ciekawostką jest fakt, że synem Sukezo (syn Bronisława Piłsudskiego) jest Kazuyasu Kimura. Wnuk Bronisława Piłsudskiego mieszka i pracuje w Japonii, w Yokohamie. Ma żonę, trzy córki (najstarsza córka ma na imię Kanako).

A dlaczego Lwów nie leży w Polsce? To nie przypadek, że Stalinowi tak zależało właśnie na tym mieście! Ale o tym już w innym poście. Jednak polska kultura nigdy w tym mieście nie zanikła, mimo upływu 75 lat, jest nadal ciągle żywa. Z sentymentem słucha się tej piosenki i ogląda zdjęcia:

https://www.youtube.com/watch?v=1fXdKUxHYa8#t=66

Wspaniała Rzeczpospolita

Kto z nas nie zna słów „Jeszcze Polska nie zginęła”? Chyba każdy, może czytelnikom zza granicy wyjaśnię, że to pierwsze słowa polskiego hymnu państwowego… Ale czy wiedzieliście, że z Polski Mazurek Dąbrowskiego wyemigrował jak i dużo innych naszych elementów kulturowych i zagnieździł się na stałe w innych krajach?

Otóż nasz hymn powstał w 1797 roku czyli 25 lat po rozbiorze z 1772 roku i 2 lata po totalnym (Rzeczpospolita zniknęła z map) w 1795 roku, we Włoszech. Błyskawicznie stał się popularny wśród Polaków w całej Europie oraz wśród narodów solidaryzujących się z Polską. Przetłumaczono go szybko i śpiewano w 17 językach. Podczas powstań 1830 i 1863 był już w zasadzie traktowany jako hymn i śpiewany na terenie całej Rzeczpospolitej w różnych rzeczpospolitańskich językach. Z dedykacją dla rządu litewskiego oraz internetowych propagatorów nienawiści polsko-litewskiej, oto co śpiewano na ulicach Kłajpedy czy Kowna w 1830 roku:

„Jeszcze Polska nie zginęła, gdy Żmudzini…

View original post 1 870 słów więcej

Deflacja – Ratunek dla naszych portfeli

Autor: Jan Lewiński
Wersja PDF
Posłuchaj komentarza w wersji audio

deflacjaLipcowa deflacja na pierwszy rzut oka wydaje się nie mieć precedensu. Trzeba przyznać, że komentatorzy zręcznie podkręcają temat, opisując zjawisko jako „historyczne” i zachodzące po raz pierwszy od czasu prowadzenia przez GUS statystyk. Niektórzy usiłują odmalowywać obraz zaiste apokaliptyczny,przywołując stary keynesowski mit spirali deflacyjnej, niczym czarna dziura wysysającej całą aktywność gospodarczą wszechświata. Inni, na czele z byłym wicepremierem Janem Vincentem-Rostowskim, na szczęście tonują nieco te alarmistyczne tromtadracje.

Kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki

Na początek warto rozprawić się z papierowym tygrysem lipcowej deflacji. Eksperci przypominają, że znaczna jej część (jeśli nie całość) to rezultat statystycznej anomalii – przyrostu inflacji bazowej na skutek wprowadzenia odmiennego sposobu liczenia przez GUS cen niektórych owoców i warzyw (np. zlikwidowano podział na młode i stare ziemniaki) i wzrostu cen wywozu śmieci. Porównując więc inflację cen rok do roku w lipcu, z definicji odwołujemy się do poprzedniego roku, w którym doświadczyliśmy skoku inflacji do 1,1% z 0,2% w ujęciu rocznym. W takim kontekście drastyczna deflacja cenowa w szokującej rynki wysokości 0,2% – przyprawiająca o palpitacje co trwożliwsze duszyczki – przestaje robić wrażenie.

Za spadkiem cen kryją się też, rzecz jasna, czynniki fundamentalne – przede wszystkim dobra pogoda, dzięki której na rynku pojawiły się tańsze warzywa (spadek przeciętnego ważonego poziomu cen o 9,4%), owoce (4%), cukier (3,2%) i ryż (1,1%). Sklepy musiały też zrobić coś z towarami, które na skutek lekkiej zimy zaległy w magazynach – w posezonowych wyprzedażach obniżano najczęściej ceny obuwia (spadek o 3,6%) i odzieży (2,6%). Do tego wszystkiego doszła kwestia zawirowań gospodarczych na rynkach wschodnich, a przede wszystkim sankcji gospodarczych wobec Rosji. Nawet jeśli sankcje nie miały (jeszcze) bezpośredniego wpływu na wielkość sprzedaży, to trzeba mieć na uwadze, że przedsiębiorcy muszą planować swoje działania w warunkach niepewnej przyszłości. Widmo sankcji mogło w pewnym (oczywiście niemierzalnym) stopniu wpłynąć na spadek cen.

Być może jednak istotniejsze z punktu widzenia przedsiębiorców było pragnienie zdobycia klientów, którzy borykają się z innym, rzadko podnoszonym (i nic dziwnego) problemem. Wspomniałem już o wzroście kosztów wywozu śmieci – ale nie tylko te koszty rosną. Od wielu lat nie jest rewaloryzowana kwota wolna od podatku, co przy nominalnie (ale już niekoniecznie w kategoriach realnych[1]) rosnących płacach coraz mocniej ciąży na najuboższych (w grupie 20% osób o najniższych dochodach żywność pochłaniała jeszcze w 2013 roku 55,8% całej kwoty ich wydatków). Nie dziwi, że – zgodnie ze statystykami GUS – od dłuższego już czasu co roku znacząco spada konsumpcja najbardziej podstawowych artykułów żywnościowych. Weźmy choćby najświeższe dostępne dane[2]:

W 2013 r. najbardziej spadło spożycie ryb (o 19,0%), serów (o 12,6%), wędlin i przetworów mięsnych (o 11,6%) oraz tłuszczów zwierzęcych (o 10,5%). Zmniejszyło się również spożycie owoców (o 0,6%), dla których w roku poprzednim zanotowano największy wzrost.

W 2013 r. wzrosło jedynie spożycie makaronu i produktów makaronowych (o 2,8%), a spożycie masła pozostało na tym samym poziomie.

Ze względu na skalę problemu warto chyba dodatkowo podkreślić, że spadek spożycia w ciągu zaledwie roku o prawie 20% jest – trudno to ująć inaczej – dramatyczny. Dla porównania – w 2011 roku konsumpcja cukru spadła o 9,2%, jabłek o 12%, a ryb o 4,4%. Jednocześnie do tego stopnia rosną nominalne wydatki konsumpcyjne w najbiedniejszych gospodarstwach domowych, że przeciętnie wydatki przerastają ich dochody rozporządzalne (muszą więc być zasilane długiem lub działaniem w szarej strefie). Patrząc z tej perspektywy dobrym lekiem na deflacyjne lęki (apopliforizmosfobię) byłaby po prostu obniżka obciążeń podatkowych i uproszczenie regulacji dławiących aktywność przedsiębiorców.

Czym jest deflacja?

(Ewentualna) efemeryczność tego konkretnego przypadku statystycznego nie oznacza, że warto pochopnie zamykać temat. Deflacja stała się zjawiskiem tak niesłychanie zohydzonym w przekazie medialnym i w ekonomii głównego nurtu, że mimo wszystko warto poważnie się nad nim zastanowić.

Aby to zrobić, na początek zdefiniuję deflację (oraz inflację). Ekonomiści jeszcze w pierwszej połowie XX wieku zjawiska te rozumieli jako spadek (wzrost) podaży pieniądza w obiegu gospodarczym[3] – jako że kiedyś mieliśmy do czynienia z pieniądzem kruszcowym, to taka definicja była z pragmatycznego punktu widzenia najbardziej precyzyjna i jednoznaczna (dalej w tekście będę nazywać ją deflacją(inflacją) podaży pieniądza). Dzięki niej dało się opisywać zjawiska monetarne jasno i prosto, prędko docierając do sedna takich fenomenów jak choćby psucie pieniądza[4].

Jednakże wkrótce po Wielkim Kryzysie, czyli pożarze, który tak szczodrze polewał benzyną etatyzmu prezydent USA Herbert Hoover, a później jego następca Franklin Delano Roosevelt[5], nastąpił adwent kościoła Keynesa[6]. Zgodnie ze stanowiskiem adherentów „największego ekonomisty XX wieku” (i nie tylko ich), deflacja (inflacja) oznaczać powinna spadek (wzrost) średnich ważonych cen pewnego koszyka dóbr konsumpcyjnych (na potrzeby tego artykułu będziemy używać nazwy deflacja (inflacja) cenowa).

Wprawdzie definicja deflacji (inflacji) cenowej brzmi skomplikowanie, jednak „pocieszmy” się, że w tym przypadku pozory nie mylą. Bazę monetarną wcześniej można było dosłownie wziąć do ręki i obiektywnie wskazać, zmierzyć oraz policzyć, otrzymując wskaźnik deflacji (inflacji) podaży pieniądza. Ten wskaźnik zastąpiono liczbą wyrażającą pewną abstrakcyjną właściwość matematyczną (średnią ważoną) zbioru innych liczb – cen niektórych dóbr konsumpcyjnych notowanych przez ankieterów urzędów statystycznych w wybranych „reprezentatywnych statystycznie” sklepach. O deflacji bądź inflacji zadecydować może sam sposób kategoryzacji tych dóbr. Podobny skutek będzie miała zmiana metodologii przyporządkowania wag dobrom, których ceny uśredniamy.

Deflacja (inflacja) cenowa z punktu widzenia ekonomicznego jest wskaźnikiem niezwykle zwodniczym, gdyż na ruchy cen wpływa wiele elementów (można wręcz powiedzieć, że są to wszystkie poszczególne wybory wszystkich z osobna uczestników rynku). Zmiana cen mówi o świecie gospodarczym tyle, że coś (zwykle nie wiemy co) na te ceny wpłynęło. Jeszcze mniej mówi średnia – ich spłaszczona do pojedynczej liczby ilustracja[7].

Co więcej, od lat nawet w głównym nurcie wiadomo, że wskaźnik cen konsumenckich (CPI) dotknięty jest – eufemistycznie mówiąc – pewnymi defektami. Nie mierzy – najważniejszych z punktu widzenia przedsiębiorców – relacji pomiędzy cenami. Da się go też „oślepić”, pozostawiając na metce starą cenę i obniżając jakość produktu. Dzięki temu przedsiębiorcy mogą obronić – przynajmniej krótkookresowo – część zysków, kryjąc się przed rosnącymi kosztami działania w warunkach inflacji podaży pieniądza wywołującej presję na wzrost cen. Instrumentarium antyinflacyjne jest zresztą dość bogate i od lat na własne oczy przekonujemy się, jak działa w sklepach. Poza stopniową utratą jakości, obserwujemy też powolne zmniejszanie się wagi towarów bez zmiany wielkości opakowańczy kładzenie w marketingu nacisku na formę sprzedaży, elitarność oraz luksusowość dobra (reklama może, ale nie musi tu iść w parze z faktami).

Słabe argumenty przeciw deflacji

Wady metodologiczne inflacji cenowej to nie wszystko. Pozostał jeszcze sam deflacyjny chochoł. Większość antydeflacyjnej mitologii rozbroić jednak nad podziw łatwo (i zostało to już zrobione gdzie indziej).

Naiwni zwolennicy keynesowskiej ideologii twierdzą, że utrzymująca się deflacja cenowa wywołuje tak zwaną spiralę deflacyjną. Źródłem tego przekonania jest nadmierna wiara w schematy neoklasycznego modelu gospodarki. Najprostsza interpretacja wygląda tak, że długotrwały spadek cen sprawia, że konsumenci zaczynają powstrzymywać się przed zakupami, oczekując ich dalszego spadku. Przedsiębiorcy widzą, że klienci nie chcą kupować ich produktów, więc obniżają ceny. To tylko pogłębia deflację, jeszcze silniej zachęcając klientów do powstrzymywania zakupów. Zarazem obniżony popyt na dobra konsumpcyjne zmusza przedsiębiorców do zamykania fabryk, zwalniania pracowników i obniżek pensji. Mniejszy portfel gotówkowy konsumentów nie pozwala im na dalsze zakupy, znów obniżając ceny w sklepach. Tak oto redukcja agregatowego popytu pociąga skurczenie się agregatu podaży, a co za tym idzie płac. To doprowadza do redukcji agregatowego popytu, który… itd. Niby jest w tym rozumowaniu jakaś logika, ale po chwili zastanowienia zaczynają się rodzić uzasadnione pytania i wątpliwości.

Po pierwsze, jak to się dzieje, że konsumenci przewidują spadek cen, ale nie potrafią przewidzieć spadku płac, który zmniejsza przewagę odkładania konsumpcji nad jej szybką realizacją?

Po drugie, dlaczego keynesiści nigdy nie obawiają się symetrycznego problemu spirali inflacyjnej? Przecież w jej przypadku konsumenci zapewne tak zwiększą agregatowy popyt, chcąc kupić wszystkie dobra, zanim ich cena wzrośnie, że wnet ich gotówka przyniesie niebotyczne zyski producentom, skorym teraz płacić pracownikom tak dużo, iż po chwili inflacja będzie nie do opanowania, eksplodując supernową hiperinflacji! Keynesiści najwyraźniej powinni zażarcie sprzeciwiać się jakimkolwiek równowagowym modelom gospodarczym. Jest wszak „jasnym”, że każda gospodarka pieniężna jest immanentnie niestabilna, eskalując nieuchronnie wprost ku paszczy cenowego szaleństwa.

Po trzecie, model spirali deflacyjnej ignoruje jakiekolwiek rozważania na temat fundamentalnych źródeł wzrostu cen:

  • spadku cen wywołanego przez wzrost produktywności (zwiększający siłę nabywczą pieniądza),
  • spadku cen spowodowanego budowaniem zasobów gotówkowych przez uczestników gospodarki (przewidujących potrzebę zabezpieczenia się przed mającymi nadejść kłopotami gospodarczymi albo antycypujących przyszły wzrost podaży, który zrównoważą swoim popytem),
  • spadku cen wywołanego przez skurczenie się wcześniej wykreowanego ex nihilo kredytu bankowego (spowodowane przez runy na banki bądź wycofanie akcji kredytowej przez sam system bankowy) czy wreszcie
  • spadku cen wywołanego wywłaszczeniem przez rząd posiadaczy (najczęściej w ramach środków na depozytach bankowych) pieniądza.

W każdym z tych przypadków dochodzi do innego rodzaju procesów gospodarczych, prowadzących gospodarkę w nieco innym kierunku.

Po czwarte, od kiedy to uczestnicy gospodarki powstrzymują się od konsumpcji tylko dlatego, że w skali roku cena kupowanego przez nich towaru spadnie o ułamek procenta? Nawet jeśli tak uczynią, to jak wielka jest skala tego wstrzymywania się przed konsumpcją? Czy rzeczywiście kilku marginalnych klientów jest w stanie zniszczyć rynek? Czy deflacja kiedykolwiek w historii doprowadziła do podobnego zjawiska? Odpowiedź jest jasna: nie[8].

Po piąte, zyski przedsiębiorstw wynikają nie z nieustannego wzrostu cen, lecz z różnic pomiędzy cenami czynników produkcji a cenami sprzedaży dóbr finalnych. W warunkach spadających cen konsumpcyjnych przedsiębiorcy w procesie imputacji cenowej doprowadzają do obniżenia wyceny pierwotnych czynników produkcji – dlatego też spadek cen sam z siebie nie musi być dla nich szkodliwy[9].

Wśród argumentów przeciw deflacji wymienia się też wiele innych, zwykle stanowiących jakieś rozszerzenie analizy problemu spirali deflacyjnej. Przykładowo, deflacja uniemożliwiać ma bankom centralnym prowadzenie polityki monetarnej (ze względu na rzekomąniemożność wprowadzenia ujemnych stóp procentowych), utrudniając również spłatę wierzytelności dłużnikom (to prawda, że stracą osoby zadłużone; gospodarka jednak składa się również z wierzycieli i posiadaczy oszczędności, którzy zyskają – dlatego gospodarka „ogólnie”, jako pole aktywności jednych i drugich, nie straci), w tym skarbowi państwa oferującemu obligacje. Te twierdzenia były już obalane, dlatego ze względu na inflację podaży akapitów w niniejszym artykule odeślę Czytelników do źródeł: tu, tu, tu i tu.

Skoro deflacja nie jest tak straszna, jak ją malują, to dlaczego główny nurt polityczny (i ekonomiczny) poświęca jej aż tyle uwagi?

Ekonomia w służbie polityki

Jako mniej istotny powód możemy wymienić towarzyszący radykalnemu zerwaniu z polityką twardego pieniądza zwrot w retoryce nadwornych ekonomistów. Przeskoczywszy na inne pozycje, musieli po orwellowsku zmienić i język – dzięki odpowiedniej przemianie narracji odwrócili uwagę opinii publicznej od dokonującej się wskutek inflacji podaży pieniądza konfiskaty ich mienia.

Dla ekonomistów specjalizujących się w badaniach statystycznych miało to też znaczenie praktyczne: mierzenie bazy monetarnej stało się trudniejsze (a z pewnością przestało być wiarygodne), gdy rządy – na długo przed odejściem w Bretton Woods od „czystego” standardu złota – poczęły rezolutnie fałszować podaż papierowego pieniądza, aby z kieszeni podatników sfinansować wysiłek militarny wojen światowych. Dzięki ich wytężonej pracy pieniądz stał się pojęciem tak bardzo oddalonym od towarowego konkretu, że w ogóle trudno w jego przypadku o jednoznaczną definicję podaży.

Ale jest motyw ważniejszy. W XX wieku uzależnienie istnienia państwa od możliwości cichego zagarniania własności przez kreację pieniądza stało się kompletne. Nie da się jednak uciec od ekonomicznych konsekwencji inflacjonistycznej polityki pieniężnej, na czele z inflacją cenową. Urzędnicy państwa nie są ludźmi pozbawionymi wyobraźni – wielu z nich to doskonali pragmatycy, zdający sobie sprawę z tego, że położenie łap na zbyt wielkim kawałku tortu zniszczy ich najistotniejszy atrybut, jakim jest mimikra. Rozumny złodziej wie, że najlepiej dlań działać w cieniu. Jeśli politycy doprowadzą do hiperinflacji, zaszkodzą sobie nie tylko bezpośrednio (nie mogąc czerpać pełnymi garściami z kurczącej się siły nabywczej pieniędzy w ich portfelach), ale też pośrednio (sprzeciw opinii publicznej może w rzadkich i zazwyczaj sterowanych przez politycznych konkurentów przypadkach doprowadzić do utraty władzy i wpływów). Wyborca – „przeciętny Kowalski” – powinien przecież żyć w błogiej nieświadomości myszkowania cudzych rąk po jego portfelu.

Ekonomiści musieli zająć się leczeniem objawowym, aby ukryć pasożytniczy tryb życia swoich mocodawców. Druk pieniądza i pobudzanie akcji kredytowej via system bankowy – czyli przyczyna choroby – z ich punktu zaczepienia koniecznie musiały przetrwać, ale jej widoczne i kłopotliwe skutki zewnętrzne miały zostać zamiecione pod dywan. To między innymi dlatego wielu ekonomistów skupiło się przede wszystkim na kwestii kontroli przeciętnego poziomu cen konsumpcyjnych, i to ta wielkość zaczęła służyć za wyznacznik „właściwej” polityki stóp procentowych czy w ogóle pieniężnej. Dlatego celem stała się względnie niska, kilkuprocentowa inflacja cen konsumpcyjnych, a nie zabezpieczenie siły nabywczej społeczeństwa przed zakusami polityków.

Gdyby było inaczej, a ekonomistom zafiksowanym na inflacji cenowej naprawdę zależało na gospodarce i przy tym rzeczywiście uznawali, że ceny są aż tak ważnym kryterium dobrej polityki gospodarczej[10], to martwiliby się zmianami zachodzącymi pomiędzy cenami w najrozmaitszych ważkich sektorach gospodarki. Zamiast tak obsesyjnie zajmować się CPI, czyli średnią internalizującą przeciwstawne ruchy różnych cen i ignorującą sytuację poszczególnych rynków, roztrząsaliby np. kwestię obecnej w Polsce od ponad półtorej roku deflacji PPI lub mieliby baczenie na inne, mniej ogólne, indykatory cenowe.

Dlatego zamiast pacjenta raz na zawsze wyleczyć z przyczyny choroby, czyli z mieszania się rządu w kwestie pieniężne, i zająć się drobniejszymi dolegliwościami ekonomicznymi, to w chwale bohaterów ratujących gospodarkę przed kolejnymi nadchodzącymi po sobie kryzysami (recesja, kryzys, hiperinflacja, deflacja), ekonomiści poczęli dyrygować gospodarkami i frenetycznie przerzucać cudze mienie z konta na konto.

Podsumowanie

Niestety, na rozdmuchiwaniu problemu deflacji zarabiają ludzie znajdujący się najbliżej łańcucha pokarmowego państwa, tuż przy jego politykach i urzędnikach. Ofiarą deflacyjnych lęków padają podatnicy, którzy będą musieli finansować skup żywności przez Agencję Rynku Rolnego (ostatnio odbywa się to w propagandowej otoczce „charytatywnej” działalności banków żywności). Podatnicy nie wesprą więc swoimi dobrowolnie wydanymi pieniędzmi tych przedsiębiorców, którzy mogliby wykazać się większym wyczuciem rynku i jego potrzeb, sprawniej znajdując alternatywne kanały dystrybucji, nowe rynki lub metody wykorzystania tych dóbr. Zamiast tego będą przymusowo dotować to, co w spolitycyzowanej gospodarce najgorsze, premiując najgłośniej narzekające nieporadne firmy, grupy wpływu politycznego oraz cwaniaczków z szerokimi plecami.

 

[1] Przeciętny miesięczny dochód rozporządzalny na osobę mierzony rok do roku i skorygowany o inflację cenową wzrósł w 2013 roku zaledwie o 0,7%.

[2] Krystyna Siwiak (kierownik zespołu), Sytuacja gospodarstw domowych w 2013 r. w świetle wyników badania budżetów gospodarstw domowych, Wydział Badania Gospodarstw Domowych ZUS, Warszawa 2014, s. 14.

[3] Joseph T. Salerno, „An Austrian Taxonomy of Deflation – with Applications to the U.S.”, The Quarterly Journal of Austrian Economics, Vol. 6, No. 4 (Winter 2003): 81-109, s. 82-83.

[4] Jan Lewiński, „Deflacja a polityka”, [w:] Mateusz Machaj (red.), Pod prąd głównego nurtu ekonomii, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2010, s 161-190.

[5] Murray N. Rothbard, Wielki Kryzys w Ameryce, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2010, s. 134 i nn.

[6] Bez specjalnej złośliwości powiedzieć można, że Keynes przyszedł niejako na gotowe. Najpierw bowiem – jeszcze w 1929 roku – stosowano już w praktyce „keynesowskie” rozwiązania gospodarcze (przede wszystkim naciskano na przedsiębiorców, aby podnieśli płace, co miało się przełożyć na wzrost popytu katalizującego w założeniach ożywienie gospodarcze), a dopiero potem – w 1936 roku – Keynes wydał Ogólną teorię zatrudnienia, procentu i pieniądza.

[7] Wskaźnik inflacji przeciętnego poziomu cen ma pewne ograniczone zastosowania. Może być choćby istotną wskazówką informującą o inflacji podaży pieniądza – ale tylko o ile ta znalazła ujście w portfelach nabywców, zmieniając na rynku wiele cen jednocześnie. Nowe pieniądze mogą wpłynąć choćby do sektora bankowego, który je z różnych względów postanowi zatrzymać w swoich skarbcach i powstrzyma się od wzmożenia akcji kredytowej. Poziom cen w takiej sytuacji może pozostać stabilny. Podobnie stanie się, gdy wzrost gospodarczy wywoła wzrost siły nabywczej pieniądza, równoważąc wzrost inflacji podaży pieniądza. (Innymi słowy dzięki wzrostowi produktywności wzrośnie liczba towarów dostępnych za te same co dawniej pieniądze.)

[8] Ze względu na objętość niniejszego artykułu pomijam tu celowo przywoływany czasem przykład deflacji, która nastąpiła w czasie Wielkiego Kryzysu w Ameryce. Został on dostatecznie dobrze opisany we wspominanej wyżej książce Wielki Kryzys w Ameryce. Tu wystarczy powiedzieć, że kłopot został wywołany nie przez zjawiska deflacyjne, lecz przez nakręcaną wcześniej inflacją podaży pieniądza bańkę giełdową, której pęknięcie doprowadziło do zapaści cen akcji. Deflacja była w tym przypadku niezbędna do oczyszczenia się rynku z nadmiaru pieniądza i do powrotu właściwych relacji cenowych. To właśnie walka z deflacją, z „rozmachem” prowadzona przez kolejnych prezydentów USA, przedłużyła i zaogniła kryzys.

[9] Jeśli mogą doprowadzić do spadku cen pierwotnych czynników produkcji. Może się też zdarzyć, że w przypadku ich konkretnej działalności koszty nie spadają, podczas gdy spada zapotrzebowanie ludności na ich usługi. Tak stało się niegdyś choćby w przypadku przemysłu dziewiarskiego, gdy nowe maszyny wypierały mniej produktywną pracę ludzką, umożliwiając klientom zakup tańszych ubrań i kierując pracę dziewiarek na nowe tory, redukując koszty w innych sektorach. Podobny los spotkał karoce, zastąpione przez umożliwiające szybszą, wygodniejszą i ostatecznie tańszą podróż samochody, „demokratyzując” transport osobowy.

[10] Zdaniem spadkobierców tradycji austriackiej szkoły ekonomii nie istnieje coś takiego jak „słuszny” poziom cen (nie tylko przeciętnie czy sektorowo, ale też w przypadkach konkretnych towarów) poza tym, jaki zostanie ustalony przez uczestników rynku w procesie intersubiektywnej wyceny w dokonywanej przez nich wymianie.

 

źródło: http://mises.pl/blog/2014/09/05/lewinski-deflacja-%C2%AD-problem-ktorego/